W MATNI (2025)

 Wszelkie prawa zastrzeżone.                 


                                Alicja Dąbrowska 

W MATNI



    Niebo było szare, odkąd tylko pamiętał. Szare były budynki i ulice. Zawsze w przerwie wychodził z papierosem w ustach i stawał pod jedną z betonowych ścian, wpatrując się w równie szarawy wydychany dym. Każdego dnia deszczowe chmury wisiały nad miastem, odcinając je kopułą od zewnętrznego świata. Nie pałał nienawiścią do tej okolicy, ale nie mógł też powiedzieć, że Rzeszów był jego miejscem na ziemi.

Stąd pochodzili jego rodzice, urodził się tu, wychował, uczył, skończył studia z wyróżnieniem, aż w końcu przyszło mu tu pracować. Przez ponad czterdzieści lat żył w tej szarości, zdążył się przyzwyczaić.
Jacek Sokołowski pamiętał tylko jeden dzień, kiedy słońce wyjrzało przez zasłonę. Był marcowy czwartek, koło piętnastej - jak zawsze wyszedł zapalić. Dzień wyjątkowo przyjemny i spokojny. Nikt nie śmiał zawracać mu głowy, mógł leniwie siedzieć i przeglądać papiery w ciszy. Zgasił niedopałek o kosz i wrócił na stanowisko, wyciągając się na nim wygodnie. To, jak się zdawało, magiczne popołudnie zrujnował jeden telefon.

Franek przyszedł do niego z nietęgą miną. Młody był to chłopak i jeszcze niedoświadczony. Tak naprawdę Sokołowski musiał się nim opiekować jak synem, bo chociaż wykształcony, to młody Zięba mentalnie nie był przygotowany na nic innego niż sprawdzanie parkometrów i odbieranie telefonów. Tym razem nawet te najprostsze zadania go przerosły. Podał Jackowi telefon.
- Komisarz Jacek Sokołowski, słucham? – odebrał i rzucił chłopakowi zdenerwowane spojrzenie
- Halo? Mój syn… Marek… On nie wraca do domu – kobiecy głos na skraju płaczu dobiegł z słuchawki.
- Droga Pani, proszę się uspokoić. Ile minęło od czasu kiedy ostatnio był widziany?
- Dwa dni. We wtorek wyszedł ze znajomymi, mówił że będzie spać u jednego z nich i wróci następnego dnia. Wie Pan... To nastolatek, często tak wychodził, zaczynał się buntować. Ale zawsze wracał!
- Rozumiem, Pani godność? – zapytał schylając się pod biurko w poszukiwaniu kartki i długopisu. Znalazł je w końcu i zaczął notować.

Marek Bielec, matka Elżbieta. Średniego wzrostu blondyn, chudy, delikatniej urody, oczy czarne. Znak szczególny – duży pieprzyk pod nosem. Wyszedł i przestał odbierać telefony, znajomi twierdzą, że nie mają pojęcia gdzie jest i co się z nim stało. Uczęszcza do ZS nr 2 na Rejtana, zamieszkały na Ks. Jerzego Popiełuszki. Matka nie pamięta w co syn był ubrany, ani gdzie dokładnie miał się udać.

Rozmowa trwała jeszcze wiele minut, aż w końcu połączenie zakończono.
Jacek dłuższy czas wpatrywał się w zapisany kawałek papieru.
- I co zamierzasz? – spytał Zięba pochylając się nad stołem.
- Szukać chłopaka, ot co. – stwierdził stanowczo.

Ziębę zdziwił tak pewny ton. Odkąd dołączył do policji, jego przyjaciel nie okazywał takiej zażartości do żadnego z zadań, a dokładniej mówiąc, spływały po nim wszystkie sprawy i tylko oczekiwał końca dnia, żeby rozłożyć się na łóżku. Tym razem po spisaniu opisu zaginionego - od razu spoważniał, a w jego oczach przez moment coś się zmieniło, jakby błyszczeć zaczęły, nie wiadomo czy to z nieodpowiedniej w tej sytuacji radości, czy z przejęcia. Po raz pierwszy zobaczył coś takiego. Jacek wstał i wyszedł na moment z biura. Korzystając z okazji posterunkowy pochylił się nad kartką i zaczął analizować wszystko powoli.

Sokołowski kiedyś opowiadał, że przez jakiś czas przebywał na zwolnieniu.
Przed dziesięcioma latami zmarła mu żona. Rak mu ją zabrał. Przeżywał to tak ciężko, że musiał chwilowo wycofać się ze służby. Pokazywał mu nawet jej zdjęcia, śmiała się na nich radośnie. Piękna to była kobieta, o głębokim spojrzeniu. Jacek również na tych zdjęciach wyglądał o niebo lepiej i zdrowiej niż aktualnie. Kiedy tak rozmyślał o jego przeszłości, zauważył że opis chłopaka bardzo przypomina ukochaną Jacka. Może właśnie to było powodem, dla którego ta sprawa tak poruszyła mężczyznę.
Poszedł za komisarzem.

- Jacek, posłuchaj. Może nie powinieneś zajmować się tą sprawą – zasugerował niepewnie, a widząc zdziwienie na twarzy tamtego kontynuował – Wiesz dobrze o co mi chodzi. Maria.
- Matka ma przysłać zdjęcia Marka i nazwiska kolegów, z którymi wychodził. Pojedziemy do jego szkoły, przepytamy ich, może uda nam się dostać jakieś nagrania z monitoringu. Z nauczycielami też pasowałoby porozmawiać – zmienił temat
- Przemyśl to. Ktokolwiek inny może zająć się tą sprawą, nie zmuszaj się do tego
- Jeśli się tak martwisz to jedź ze mną. Przynajmniej czegoś się nauczysz.
No, szykuj się.

Następnego dnia, dostał pełne pozwolenie od przełożonych i ta sprawa oficjalnie trafiła w ręce Sokołowskiego. Po uzyskaniu od Elżbiety informacji zrobił tak jak mówił. Wziął ze sobą Franka i pojechali razem zakorkowaną ulicą, by znaleźć się w wyblakłym gabinecie dyrektora. Wyjaśnili dlaczego się zjawili i kogo chcą przesłuchać. Zgodził się i wezwał przez radiowęzeł trzech uczniów. Mateusza Antosa, Jakuba Dobosza i Judytę Falińską. Weszli do gabinetu podśmiechując się, lecz ich miny zrzedły kiedy tyko zobaczyli policję. Pobledli i wzrokiem zaczęli rozpaczliwie szukać pomocy u dyrektora.

- Panowie przyszli tutaj, żeby z wami porozmawiać – wyjaśnił
- Ale o czym…? – zapytał Dobosz
- O zaginięciu Marka Bielca. Podobno byliście ostatnimi osobami, z którymi się widział, przed tym jak zaginął. Chcieliśmy porozmawiać o tym, co robiliście tamtego dnia – sprostował Jacek

Dzieciaki spojrzały po sobie przejęte, co tylko wymalowało uśmiech na jego twarzy.
Wiedziały coś.
Zabrał więc całą trójkę na komisariat, a Zięba został przesłuchiwać nauczycieli. Całą drogę siedzieli wpatrzeni w ekrany telefonów. Głośne stukanie palcami irytowało policjanta, ale jakoś przeżył tą podróż.
Wziął jednego z nastolatków do pokoju przesłuchań. Widząc jak bardzo zestresowany jest chłopak, zaproponował mu coś do picia, jednak ten nie skorzystał. Jacek odetchnął i wyjął z torby kopertę z wydrukowanymi zdjęciami Marka.

- To twój znajomy, prawda?
- Tak – wymruczał cicho Jakub
- Skąd się znacie?
- Chodziliśmy razem do podstawówki, ale nie byliśmy jakoś blisko, dopiero tutaj się zżyliśmy kiedy zobaczyliśmy się w nowej klasie. Żadne z nas nie wiedziało, że drugie idzie do tej samej szkoły. Zabawna sytuacja – przełkną ślinę i spuścił wzrok bojąc się następnego pytania
- Co robiliście tego dnia?
- Nic szczególnego. Poszliśmy coś zjeść do Lord Jacka, bo to urodziny Mateusza były, a miał ochotę na żeberka. Powłóczyliśmy się po rynku i galerii, w sumie tyle... – zacisnął dłoń na materiale bluzy – Po wszystkim rozeszliśmy się do domów.
- Marek poszedł z kimś?
- Nie. Mówił, że wraca do siebie, bo jego matka ostatnio jest nie do zniesienia i gniewa się o wszystko, więc jeśli wróci następnego dnia to się wścieknie. Poszedł
w swoją stronę i tyle go widać było. Nie napisał nic o tym, czy wrócił do domu, a kiedy pytaliśmy się rano, czy ktoś miał z nim kontakt, wszyscy mówili, że nie dostali od niego nawet wiadomości. Po prostu chłopak się rozpłynął.
- Miał jakieś skłonności? Nastolatki w tych czasach różne głupoty mają w głowie.
- Skłonności? – zapytał zaskoczony – Marek? Ta gdzie! Życie kochał, z ludźmi się dogadywał i w szkole jako tako sobie radził. Jak mówiłem, raz na jakiś czas się z rodzicami pokłócił, ale nigdy poważnie.

Jacek spojrzał na chłopaka zastanawiająco, wpatrywał się tak chwilę jednak Dobosz nie dopowiedział nic więcej na ten temat.
- W którym miejscu się rozdzieliliście?
- Gdzieś na Podpromiu…

Przesłuchał następnie dziewczynę, a na końcu jubilata. Ich wersja wydarzeń była identyczna. Włóczyli się po mieście we czwórkę, aż w końcu rozeszli się pod halą i każdy poszedł w swoją stronę.
Franek wrócił po dłuższym czasie, z kawą w ręku i podkrążonymi ze zmęczenia oczami. Przyszedł do Jacka, bez słowa wręczył mu zeznania.
- Przejrzę to w wolnym czasie, dobra robota – widząc zmęczenie posterunkowego pozwolił mu iść do domu i zostawić sobie wszystko.

***

Przyszła sobota, a o Marku wciąż nie wiele było wiadomo. Sokołowski wiedział, że musi uzyskać dostęp do nagrań z wtorku, ale w tak leniwy dzień jak ten, nie miał siły nawet wstać z fotela. Nie wiedział dlaczego codziennie, od rana do wieczora, przesiaduje w pracy. Coś podświadomie go tu pchało.

Jego dom cały czas przepełniał zapach Marii. Jego Marysi… Czasem miał wrażenie, że nadal ją widuje. Gdy stoi w kuchni szykując obiad, lub bawi się z rudym psem, którego też już od dawna nie było. Rozmawiał z nią codziennie, wracał do domu by wpaść w nieistniejące już ramiona. Czuł jej dotyk i usta, które ukochał. Ale po wszystkim wracał do zimnego, pustego łóżka i nagle ona znikała. Budził się sam i jak najszybciej chciał uciec z urojonego ciepła panującego dookoła. Od tylu lat, ani razu nie był na jej grobie. Dla niego była nadal żywa, mógł to udowodnić, ale jedynie sobie. Gdy powiedział Frankowi, że ona wciąż go otacza, ten tylko popatrzył na niego pobłażliwie i zaproponował wyręczenie w robocie.

Sprawa tego zaginionego chłopaka zdążyła poruszyć już Internet i telewizję. Mówiono o niej na ulicach. Przekazywano w każdy sposób. Powoli miał jej dość, nagle zaczęła go przytłaczać. Chciał mieć już ten cyrk za sobą.

Kiedy siedział bezczynnie czuł się jeszcze gorzej, więc zmusił się do przeczytania zeznań ze szkoły. Franciszek zapisał tam naprawdę dużo, miał nadzieje, że w stosie papieru znajdzie jakąkolwiek podpowiedź. Czytał uważnie kartka po kartce. I nagle coś zaczęło mu nie pasować. Nauczyciele twierdzili, że Marek nie radził sobie w szkole, zdążył już nawet powtórzyć klasę.
Nie raz przyłapano go z paczką papierosów w kieszeni, a rodziców wzywano kilkukrotnie w ciągu miesiąca. Czytał to niemal z niedowierzaniem. Wszyscy z którymi rozmawiał pomijali takie szczegóły? Dlaczego dzieciaki miały by go okłamywać? Przyglądał siędalszemu tekstowi. Chłopak nie chodził do szkoły, często próbował wnosić różnorakie napoje na szkolne dyskoteki. Nauczyciele twierdzili, że wpadł w złe towarzystwo, że osoby z którymi się zadaje również sprawiały podobne problemy.

Olśniło go. Przynajmniej tak myślał. Tak naprawdę wpadł w jeszcze większą przepaść. Ludzie nie chcą mówić prawdy o zaginionym, żeby bronić samych siebie. Wszystko czego do tej pory się dowiedział mogło być zwykłym kłamstwem. Zastygł pogrążony w myślach wpatrując się w ścianę. Próbował sobie to jakoś ułożyć w głowie, ale nie mógł. Cały czas coś go blokowało.

- Powinniśmy dziś pójść przejrzeć nagrania, jesteś gotowy?…Jacek? Wszystko dobrze? – zapytał Franek, który właśnie wszedł do biura.
Aż podskoczył wyrwany z gonitwy myśli. Podszedł do Zięby i oparł się o jego ramię, przymykając oczy.
- Franciszek... Nic mi się tu nie zgadza... – załkał – Nic! Ani wersja matki, ani dzieciaków, ani nauczycieli! Nic się nie pokrywa! Żadne z nich nie mówi nam prawdy... Sprzedają nam jakieś wymyślone historyjki i myślą, że w ten sposób jakoś pomogą?! Jakim idiotą trzeba być! – załamany parsknął śmiechem – jak mamy znaleźć chłopaka, skoro nawet jego bliscy robią nam w tym pod górkę?! – wstrząsnął mocno Frankiem jakby chciał go obudzić i uświadomić, jak wygląda rzeczywistość.

- Uspokój się! – Franek pchnął go delikatnie i usadził na fotelu. – Jesteś ostatnio strasznie rozdrażniony – przetarł dłonią oczy ciężko wzdychając - Jacek, opanuj się człowieku. W emocjach do niczego nie dojdziesz. Dlatego nie chciałem żebyś zajmował się tą sprawą!
- To nie ma nic wspólnego z Marysią! To, że według ciebie wygląda podobnie, nie znaczy, że...

Drzwi uchyliły się i do pokoju wszedł przełożony. Spojrzał na mężczyzn i klasnął głośno w ręce, żeby zdobyć ich uwagę. Obydwaj od razu ucichli
- Panowie, przyszła do nas jakaś nastolatka, mówi że chce zeznawać w sprawie Marka Bielca. Zajmijcie się nią.

Kiwnął na Jacka, a ten natychmiast wstał i poszedł w kierunku drzwi.
- Nie życzę tu sobie takich awantur.
- Rozumiem, to się więcej nie powtórzy – wyszeptał stojąc w progu

Zajrzał do poczekalni, gdzie siedziała już dziewczyna z bladą jak ścianą twarzą.
Widział ją już. Judyta Falińska, jedna z tych, którzy ośmielili się kłamać policji prosto w twarz. Wziął głęboki wdech, próbując nie wybuchnąć złością na widok dziewczyny.

Zabrał ją do Sali przesłuchań, skierował lampę prosto w oczy i przyznał jej, że jest świadomy, że zełgała.
- Przepraszam…To było głupie, ale mi kazali. Mateusz kazał…
- Po co znowu przyszłaś?
- Powiedzieć prawdę. Tym razem tylko prawdę…Tylko błagam, nie mówcie nikomu skąd wiecie.
Dziewczyna drżała cała, zaparzyli jej więc herbaty i w końcu zaczęła mówić.

- Prawdą było to, że chodziliśmy tu i ówdzie, ale tylko na początku. Mateusz miał urodziny, chcieliśmy się zabawić, wie Pan… Jego znajomy jest synem właściciela klubu SOFA, tego na Moniuszki. Załatwił nam tam nielegalnie wejściówki. Bawiliśmy się dobrze, a nawet zbyt dobrze. Wiadomo jak to w klubach. Ten kolega postawił nam drinki. Upiliśmy się trochę. Widocznie trochę za bardzo… Uciekliśmy póki nikt się nie zorientował i poszliśmy w stronę Wisłoka. Na bulwary. Doszliśmy jakoś do parku, aż pod prokuraturę. Marek czuł się okropnie po kilku kolejkach. Chciał się przespać. Ucichła nagle, a w oczy zaczęły napływać łzy.
– To wszystko nasza wina… Położył się na ławce, nie wiem co przyszło nam do głowy zostawiając go tam samego! – wybuchnęła płaczem.

Jacek podał jej chusteczki i czekał, aż się uspokoi. Judyta wpadła w taką rozpacz, że nie potrafił jej nie wierzyć. Coś ścisnęło go w żołądku kiedy usłyszał o zostawionym w środku nocy chłopaku.
- Dzwoniliśmy do niego dopiero rano – kontynuowała – nie odbierał, więc pomyśleliśmy, że wrócił do domu, i że albo nadal śpi, albo matka zabrała mu telefon karząc go za powrót w takim stanie. Ale później sama mama zaczęła do nas wydzwaniać, pytając czy wiemy, gdzie jest jej syn. To było takie głupie! Teraz zaginął! To wszystko przez nas!
Policjant puścił dziewczynę wolno. Przynajmniej na razie nie chciał jej więcej męczyć. Poszedł do Franka, wyglądając jak wrak człowieka. Ręce zwyczajnie opadły mu na wieść, o zachowaniu dzieci. Wyobrażał sobie Marka, zmarzniętego, nieprzytomnego.

Noce nadal były chłodne, jeszcze zostawiony przy wodzie, mógł tam zamarznąć. Powtórzył Ziębie wszystko, czego się dowiedział.
Ta historia bardziej pasowała do opisu, który dali nauczyciele.
- Czyli sprawdzamy kamery na Parku Kultury i Wypoczynku… Chodź Jacek, miejmy to już za sobą.
Pojechali do centrum monitoringu. Po chwili negocjacji dostali dostęp do kamer.
Franek nie wierzył własnym oczom. Środa, blisko godziny drugiej. W górnym rogu obrazu, na ławce leżał przykulony chłopaczyna. Z założenia, właśnie Marek . Nikogo innego dookoła, tylko drzewa i brudna kostka brukowa. Przez długi czas nic się nie działo, przyśpieszyli więc nagranie.

Godzina czwarta czterdzieści. Nadal ciemno. Chłopak wciąż tam leżał. Przez tak długi czas musiał się już wymrozić.
- Boże mój… - wyszeptał Zięba patrząc na czas, przez który chłopak leżał nieruchomo – I nikt go nie widział przechodząc gdzieś w okolicy?
- Patrz! – Krzyknął Jacek i wskazał na ekran.

Do dzieciaka podszedł właśnie jakiś mężczyzna, cały ubrany na czarno, wielki, wyraźnie dobrze zbudowany, z kapturem na głowie, który całkowicie zasłaniał jego twarz. Przyglądał się chwilę Markowi, może coś do niego mówił, tego widać nie było. Szturchnął go z troską, odwrócił jego twarz w swoją stronę. Młody w końcu rozchylił powieki i spojrzał na faceta. Coś powiedział, na co mężczyzna spróbował pomóc mu się podnieść. Wziął Marka pod rękę i przeciągnął go poza widok kamery. Każdy ruch który wykonywał był delikatny, jakby miał do czynienia z porcelanową laleczką.

- Przełącz kamerę! – poprosił Franek

Próbowali zmieniać klatki, obserwować mężczyznę do momentu w którym nie wszedł w martwą strefę i zniknął z chłopakiem
- Szukaj ich! Szukaj!!! – Posterunkowy szarpał za ramię strażnika – Błagam, już prawię go mamy!
Przełączali się na wszystkie okoliczne kamery, jednak nikt nie przechodził.

Wszędzie była całkowita pustka. Szare miasto wymarło.

Sokołowski stał, wlepiając w obraz szeroko otwarte oczy. Zaczęło robić się mu słabo. Gorąco nagle uderzyło do głowy, serce przyśpieszyło, a dłonie zaczęły się trząść.
Jego ciało w jednym momencie całe zaczęło panikować, a on nie mógł zrozumieć swojej własnej reakcji. Wiedział, że robi się blady, oparł się o biurko i w jednym momencie runął na kolana.

***

Franciszek ocucił swojego przyjaciela. Gdy tamten powiedział, że czuje się już lepiej, pomógł mu wsiąść do autobusu i odesłał do domu.

Ponownie wszedł do pozornego ciepła, zaraz po przekroczeniu drzwi zaczął w nim tonąć. Chyba się zatracał. Był samotny, zdecydowanie zbyt długi czas pozostawał sam. Co jeśli Marii naprawdę tutaj już nie było. Ale przecież z nią rozmawiał. Zaznawał jej, miał ją w objęciach, prawda?

Nie wiedział już co jest snem, a co jawą.

Minęła sobota, minęła i niedziela. Ten jeden dzień Zięba postanowił odpocząć i zostać ze swoją rodziną. Ciągle jednak myślał o Jacku, o jego reakcji. Mężczyzna zabrał tego chłopaka, jak choroba jego ukochaną… Miał wrażenie, że przez tą sprawę, komisarz tylko z dnia na dzień mocniej pogrąża się w ponownej rozpaczy za żoną.

Po tylu latach wciąż o niej myśli. Była jego jedynym wsparciem na Ziemi. Reszta odeszła znacznie wcześniej...

Rozpoczął się nowy tydzień, Franek siadł na swoim stanowisku, jeszcze raz zaczął przeglądać wszystkie akta w sprawie Marka. Ale nie miał zielonego pojęcia, co stało się po tym jak zniknęli z kamer. Po odjeździe Jacka, szukał jeszcze długo. Siedział tam do ciemnej nocy wypatrując jakiejkolwiek, chociażby najmniejszej podpowiedzi. Przynajmniej jakiejś osoby, która mogła ich minąć. Byli już tak blisko, jednak nadal coś im umykało i to coś w tym momencie stało się najistotniejszym fragmentem układanki.

Sokołowski tego dnia przyszedł o wiele później niż zazwyczaj. Wyglądał jakby nie przespał ostatnich dwóch nocy, ani nie jadł przez te dni. Kolor jego skóry zlewał się z poszarzałym widokiem za oknem.

- Jakieś nowe informacje? – zapytał z trudem powstrzymując ciężkie powieki przed opadnięciem.
- Wyglądasz tragicznie…
- Dzięki…
- Powinieneś się wycofać.
- Już to przerabialiśmy. Nie zaczynaj tego samego tematu. Znajdziemy Bielca i wszystko się ułoży – mruknął i zamknął się w swoim biurze.

Ostatnio widział ją wszędzie. Kiedy wyglądał przez okno na ulicę, albo wracał do domu. Słyszał jej głos za sobą. Gdy robił zakupy stała z nim między alejkami wybierając ulubione pieczywo. Przechodziła gdzieś w tłumie, siedziała w autobusie zatrzymującym się na pomarańczowym przystanku. Dostrzegał jej część wszędzie, najmniejsze szczegóły i podobieństwa. Zaczęła go prześladować.

Odbieranie telefonu za telefonem. Ponowne oddzwanianie wszystkich, którzy wiedzieli cokolwiek, pytania do mediów, desperackie szukanie wskazówek. Raz za razem. Ile razy można słyszeć i patrzeć na to samo! Ludzie nic nie wiedzą, kamery się nie zdadzą, bo jakimś cudem mężczyzna znał wszystkie ich martwe punkty.
Franciszek miał wrażenie, że za moment oszaleje przez to wszystko.

Drzwi od biura Jacka uchyliły się i wyszedł z nich nie patrząc na nic. Przeszukiwał kieszenie, pewnie próbując wymacać papierosa. Wyszedł z komisariatu trzaskając drzwiami. Zięba zaniepokoił się jego stanem, wstał i pobiegł za nim. Schował się za rogiem i obserwował dziwne zachowanie kolegi.

Jacek obszedł komisariat, stanął na parkingu i oparł się o ścianę. Zaczął się śmiać i płakać na przemian. Dopadła go bezsilność, tak przynajmniej mogło się wydawać, dopóki nie zaczął się drzeć w niebogłosy i łapać się za głowę. Szarpał się na boki, na tyle, że wszystkie przedmioty zaczęły wypadać z kieszeni jego marynarki. Wszystkie drobne rzeczy upadły na beton. Paczka papierosów, papierki, paragony, drobniaki, pudełeczko leków, pierścionek i zdjęcia Marii, które zawsze nosił przy sobie. Zięba był przerażony widząc to całe, czyste szaleństwo. Sokołowski w takim stanie wsiadł w swój samochód, odpalił go i szybko zaczął uciekać z tamtego miejsca.

Zszokowany Franek od razu rzucił się do własnego auta i ruszył za nim.
Był pewny, że ta sytuacja będzie w skutkach tragiczna, mógł dać uciąć sobie rękę.
W tamtym momencie zaczął się zastanawiać, dlaczego właściwie Jacek był na zwolnieniu. Przeżywał śmierć żony, ale z jej powodu nie było go ponad dwa lata?
Czy po takim czasie w ogóle powinien wracać na służbę? Przypomniał sobie o lekach, które wypadły z kieszeni. Zaczął żałować, że nie sprawdził na co są.

Jechał za nim przez cały czas, lampy samochodów po raz pierwszy raziły go tak mocno. Wydawało mu się, że przez ten blask traci Jacka z oczu. W bezgłośnym pościgu dojechał pod jego dom. Tamten był już w głębi korytarza. Światła paliły się na parterze, rzucając blask na niezadbane od dawna podwórze. Miał już wpaść do środka, złapać swojego przyjaciela za fraki i zapytać co to wszystko ma znaczyć, gdy dostrzegł niewyraźny cień poruszający się za grubą zasłoną. Nie…nie jeden cień, a dwa. Ten drugi dużo mniejszy i drobniejszy.
Nie miał pojęcia do kogo należał.

Te cienie splatały się ze sobą w tańcu, obracały się w powietrzu, ich dłonie płynęły, łapały materiał firany, ściskały go. Próbowały się wyrwać od siebie, jednocześnie nie potrafiąc się puścić. Opadały na ściany, spadały na podłogę. Odbijały się o siebie w każdą stronę. Materiały ich strojów unosiły się w powietrzu. Taniec pełen gracji, pełen dominacji jednego cienia nad drugim... Wszystko byłoby cudowne gdyby nie fakt ryków i pukania w ściany związanych z baletem. To jakie dźwięki wychodziły zza tego okna…Nie krzyki, nie wrzaski, a larum wyrzucone z siebie ostatkiem sił...
Zięba sięgnął po broń. Nawet nie pamiętał kiedy wziął ją ze sobą.
Pod żadnym pozorem nie powinien interweniować sam, ale to co właśnie widział było jedną z najokropniejszych rzeczy na jakie przyszło mu patrzeć. Najgorsze w tym było to, że miał wrażenie, iż wiedział od początku, że w momencie odebrania telefonu po raz pierwszy wszystko było jasne. Jak mógł być takim głupcem? Jak mógł to przeoczyć?

Nie obchodziło go już nic, wdarł się do domu Jacka, z wielką nadzieją, że jednak się myli.
Ale tak nie było.

Nie zapamiętał co dokładnie stało się po tym jak zobaczył Sokołowskiego trzymającego za nadgarstki młodego jasnowłosego chłopaka. Zobaczył ciemne jak nocne niebo oczy, podkrążone, zaszklone i zaropiałe. Widział całą twarz, każdy jej szczegół, delikatne rysy i dużego pieprzyka pod nosem, a to wszystko trzymało się na drobnym, roztrzęsionym ciele.

- Puść go! Jacek co to wszystko ma znaczyć?!
- Nie mam pojęcia… Ja nie chciałem… - wydusił żałośnie – nie zabieraj mi jej… Błagam! Nie możesz mi tego zrobić!

Następne czego był świadom, to moment, gdy pomoc znalazła się na miejscu. Sąsiedzi zobaczyli mężczyznę z bronią, więc zadzwonili na policje, nie mając pojęcia, że dwójka policjantów znajduje się właśnie w tym budynku.
Policjanci zakuli Jacka w kajdanki, a Marek trafił w bezpieczne ręce ratowników. Po okolicy rozbrzmiewało wycie syren i krzyki. Matka chłopaka przyjechała tak szybko, jak tylko była w stanie. Wpadł w jej ramiona i zaczął przepraszać za wszystko.

- To nie twoja wina skarbie… Już jest dobrze, jestem tutaj.

Komendant podszedł do Franka z tabletkami, które wypadły Jackowi na parkingu.
Jedyne słowa napisane z tyłu opakowania, które potrafił w tamtym momencie zrozumieć brzmiały – “wspomagające leczenie rozdwojenia jaźni”.
Nie pojmował tego. Nikt nie był w stanie pojąć. Po prostu stało się to zbyt nagle.

Za dużo informacji skumulowało się w jednej chwili...

***

Pojechał do Łańcuta, w końcu się do tego przekonał. Szedł dziurawym chodnikiem, z którego nieśmiało wyglądały kępki zielonych traw. Stanął przed wielkim, obskurnym budynkiem, z jasnymi ścianami na których wyraźnie widać było zacieki.
Od rozprawy minęło już kilka tygodni. Udało mu się dostać do szpitalnego pokoju, w którym posadzili Jacka.
Chciał z nim porozmawiać, jak przyjaciel z przyjacielem. Bał się zapytać, jak doszło do tego, że Marek był w jego domu, chociaż już to wiedział. Chciał usłyszeć prawdę. Bez wiszącego nad nimi sądu. Spróbować jakoś wytłumaczyć samemu sobie to całe zachowanie Jacka

- Szedłem do domu. Wracałem z cmentarza. Nigdy na nim nie byłem, ale jakoś się tam znalazłem. Tak samo nie jestem pewien, co robiłem na bulwarach. Ale idąc tamtędy zobaczyłem ją! Moją Marysię, całą i zdrową! Nie rozumiałem dlaczego tam leżała, ale nie mogłem pozwolić żeby się przeziębiła. Zapytałem, czy to na pewno ona, odpowiedziała, że tak. Marysia wróciła na ziemię! Więc zabrałem ją do domu, tam gdzie będzie zawsze bezpieczna, gdzie nikt jej nie znajdzie i więcej mi nie zabierze. Musiałem ją ukryć, żeby moje ciepło, moja Marysia, zawsze była ze mną.
Tyle lat czekałem, aż wróci, i tu nagle… Nie skrzywdziłbym mojej ukochanej. Nie Marysię. Po prostu świat nie mógł jej zobaczyć, nie należała do niego, była moja, tylko moja. Nie wiedziałem kogo naprawdę ze sobą zabieram, nie zrobiłbym tego, gdybym wiedział...

Franek wysłuchał wszystkiego i powoli oddalił się z tamtego miejsca, nie mógł patrzeć na tak żałosny widok. Chciało mu się płakać i nie potrafił tego ukryć. Kiedy wychodził ze szpitala, ktoś złapał go za ramię. Odwrócił się i zobaczył jednego z lekarzy, który przed momentem pozwolił mu spotkać się z Sokołowskim.

- Pan Jacek był już naszym pacjentem. Po śmierci żony zachorował. Mówiąc na chłopski rozum, stał się niepoczytalny. Zaczął żyć jakby był dwoma różnymi osobami, dlatego nie pamiętał co robił nawet minutę wcześniej. Nie wróci na służbę, proszę się tego nie obawiać.
- Już omawialiśmy to w sądzie, byłem na rozprawie.
- Jestem świadomy, dlatego Panu mówię. On kogoś potrzebuje, a Pan jest jego jedynym przyjacielem. Nie chcę wymagać niczego od Pana, jednak proszę chociaż czasem tu zajrzeć.

Franek pokiwał bezwiednie głową i poszedł na dworzec, żeby jak najszybciej wrócić do swojego mieszkania.


Epilog


- Jak się z tym czułaś? – zapytał siedzący naprzeciwko dziewczynki psycholog.
- Okropnie, nadal mam wrażenie, że jest gdzieś w pobliżu i będzie mnie chciał… Sesja trwała jeszcze długo, dopóki dziewczynka nie wyszła z gabinetu, z wiele
lżejszym sercem. Czuła, jak kamień stworzony w tamtym miejscu przez zdarzenia,
o których zawsze bała się powiedzieć, znika. Nigdy nie dowie się pewnie, że osoba, z którą rozmawiała, przeżywała rzeczy podobne, jak nie identyczne.
Ostatecznie tylko policja i sąd dowiedzieli się prawdy. Marek nie wiedział co nim w tedy targało, strach czy wstyd. Wolał tego nie pamiętać.

Po tym wszystkim co się zdarzyło przeszedł na lepszą ścieżkę. Kiedyś robiło mu się niedobrze na samą myśl o tych kilku dniach, gdy siedział związany i poniewierany jak zabawka. Ani tego, gdy stawał się „jedynym ciepłem na świecie”. Nie mógł o tym myśleć. Równie mocno wbił mu się w głowę wyraz twarzy kolegów z klasy, gdy zobaczyli go całego. Szlochy, radości, nieświadome wszystkiego co musiał przez nie przejść.

Z bagażem doświadczeń nie chował się w tłumie, nie uciekał. Nie chciał nawet wyobrażać sobie, ile osób dusi w sobie podobne bóle i niepokoje, nie otrzymując przy tym należytej pomocy. Dla jak wielu niebo codziennie jest szare, tak samo jak budynki, ulice, kwiaty, chmury i słońce. Właśnie po to zdecydował się pójść na studia psychologiczne.

Aby nikomu to miasto nie było już dłużne barw.



UWAGA: Tekst objęty jest prawem autorskim. Kopiowanie, rozpowszechnianie lub cytowanie całości lub fragmentów bez zgody autora jest zabronione.